Na początku była miłość, strzał jak z filmów, prosto w serce. Masa różnic, masa potencjalnych problemów, bo byliśmy „po przejściach” z dziećmi, głęboko wierzący, że nam się uda, bo przecież to był facet, na którego czekałam wiele lat. Szukanie domu, przeprowadzka na wieś, psy, koty, konie, w planach wspólne dziecko. Wchodziłam w to ufnie i bezboleśnie, bo też nie zwracałam wtedy uwagi na drobiazgi, które w przyszłości miały urosnąć do rozmiarów bomby atomowej, z jej wszystkimi skutkami po wybuchu.
Wchodziłam w ten związek przekonana, że facet, którego wybrałam, jest nie tylko zabawny i inteligentny, ale i czuły, opiekuńczy, troskliwy, wrażliwy. Zaszłam jednak w ciążę, którą straciłam w 12 tygodniu, wpadłam w depresję, a jak wiemy, depresja nie jest ładna ani przyjemna, więc usłyszałam, że „to już za długo trwa, a przecież i tak nie chciałam tego dziecka”. Usprawiedliwiłam go po raz pierwszy: „zapewne tak odreagowuje”, „trzeba zapomnieć te słowa”, „to nie był zupełnie on”.
A potem… kolejne sytuacje, które powinny być dla mnie niepokojącym sygnałem, ale… kochałam, chciałam być kochana, a on jeszcze wtedy przepraszał, jeszcze potrafił być cudowny pomiędzy zachowaniami, które powinny kazać mi uciekać. Jednak zaszłam w kolejną ciążę, wzięłam ślub, którego nie odważyłam się odwołać, bo mimo wszystko pragnęłam naszej wymarzonej codzienności w tym wymarzonym domu, z wytęsknionym idealnym wspólnym dzieckiem.
Szybko jednak marzenia przerodziły się w samotność, potworną samotność, bo … jego ciągle nie było. Coraz ważniejsza była jego praca, jego sporty, jego hobby, musiał ciągle pomagać mamie, bratu, sąsiadom. A ja sama w wielkim domu, psami, dorastającym synem, niemowlakiem, podupadająca na zdrowiu, odcięta od przyjaciół, swojego życia, bez pracy, stopniowo bez pieniędzy. A gdy przyjeżdżał, było jeszcze gorzej. Kłótnie o drobiazgi, rozsypany cukier, zbitą szklankę, niezgaszone światło w piwnicy, niedopilnowane psy, które w wielkim ogrodzie wykopały nowe drzewko. Przyjmowałam na klatę te winy, przecież byłam w domu i mogłam dopilnować, zrobić więcej, lepiej, wtedy on nie musiałby się tak denerwować.
I stałam się mistrzynią usprawiedliwiania: jest zmęczony, w pracy stres, w domu nie zawsze tak jak tego oczekiwał, mój syn go zdenerwował, jego dzieci z pierwszego małżeństwa nie chciały go widywać, miał dramatyczne przejścia w poprzednim związku. A on tak sprytnie przekręcał słowa, zmieniał wersje i zdarzenia w czasie kłótni, więc myślałam, że może to ja czegoś nie zrozumiałam. To ja czułam się winna z powodu jego wybuchów złości i niezadowolenia. Usprawiedliwiałam coraz więcej: krzyki, wyzwiska, robienie ze mnie wariatki, deprecjonowanie na każdym kroku, oskarżania o kradzież (np. kradłam ze swoim synem jego jedzenie z lodówki), o kłamstwa, o zdrady, zabieranie za karę prezentów, biżuterii. I ostatnie wakacje, na które pojechaliśmy już osobno, bo w gronie jego znajomych i rodziny stawał się nie do zniesienia.
W czasie kiedy przysyłał mi maile o próbach powrotu do tego co było, co ja muszę zrobić, żeby jemu się żyło lepiej i żeby nie musiał się przeze mnie denerwować, w tym samym czasie pozamykał większość pomieszczeń w domu na klucz albo pozakładał kłódki, tak, żebym nie mogłam korzystać ze zwykłych urządzeń domowych, pochował moje dokumenty, zabrał auto, którym woziłam dzieci, skasował tożsamość w telefonie, w końcu – kiedy już odważyłam się wnieść pozew – wyrzucił z domu, pisząc mi maila po dwóch godzinach od mojego zwykłego wyjścia, że wymienił zamki, pozakładał kamery i jestem w jego domu presona non grata.…
Moje życie w tamtym czasie było, jak to dziś pamiętam, kumulacją strachu, panicznej obawy, że nie mam wyjścia, bo przecież ja bez niego nie dam rady, ja, taki debil, pasożyt i nieudacznik, który nic nie umie… Nie wiem do dziś, jak to się dzieje, ze po pewnym czasie człowiek zaczyna wierzyć w to, co codziennie słyszy.
Nie chcę tego pamiętać i powrotu do tego piekła, stworzone przez kochanego kiedyś człowieka. Jednak pamiętam. Pamiętam ten wielki strach o dzieci. Pierwszy telefon na policję w czasie awantury i odłożona słuchawka, kiedy policjant zadał pytanie czy w domu są dzieci. Bałam się. Wszak straszył, że zrobi wszystko, żeby odebrać mim córkę. Syn nie był jego, ale pewnie dlatego na więcej sobie pozwalał, a ja nie umiałam obronić swojego nastoletniego syna przed atakami mojego męża.
Coraz częściej pojawiały się jednak myśli, że to, jak ja jestem traktowana, w jakim permanentnym stresie żyjemy, może odbić się na ich całym życiu, na ich psychice, zdrowiu, tendencji do powielania tego schematu w dorosłym życiu. Ostatecznie to ten strach o bezpieczeństwo i przyszłość dzieci spowodował, że podjęłam decyzję, aby wyjść z tego bagna.
I właściwie, okazało się, że kiedy już parę bliskich mi osób wiedziało, co się dzieje, powoli zaczęłam dostrzegać „światło w tunelu”. Koleżanka poleciła mnie w pracy, którą dostałam, chociaż naprawdę nie wiem jakim cudem, wszak byłam wrakiem człowieka i to było widać. Potem kolejna osoba poleciła prawniczkę, która z pełnym zrozumieniem i nawet czułością podeszła do mnie i pierwsza nazwała to co mnie spotkało przemocą. Nie do końca w to wierzyłam, przecież w zasadzie sama byłam winna. Przyjaciółka dała numer do TKOPD i wymogła na mnie telefon do nich. Ktoś inny pomógł poszukać mieszkania.
Dziś mam wrażenie, że gdyby nie garstka ludzi nie byłabym tu, gdzie dziś jestem.
W TKOPD po rozmowie skierowano mnie na grupę wsparcia dla kobiet doświadczających przemocy i kiedy usłyszałam inne kobiety, śmiało mogłam powiedzieć słowo przemoc, bo każda historia, którą usłyszałam była i moją historią.
Po terapii psychologicznej, pomocy ze strony mojej przewspaniałej, zaangażowanej i wspierającej prawnik, która mi nie odpuściła i pomogła nawet wtedy, kiedy to daleko wykraczało poza jej obowiązki, dzięki przyjaciółce, która zawsze była po mojej stronie i stawiała mnie do pionu i dzięki leczeniu depresji śmiało mogę powiedzieć, że jestem tu, gdzie chcę. Mam oczywiście masę problemów, ale jakże innych…
Wiem, że dam radę, bo jestem wolna i silna. Silna w sobie i silna, bo uzbrojona w ludzi stojących za mną. Mam świetne dzieciaki, zmieniłam pracę na taką, jaką chciałam, mam plany z nią związane na przyszłość, bujam w chmurach, czytam książki, śmieję się, wzruszam, smucę, płaczę, wściekam i złoszczę kiedy ktoś przekracza moje granice, bo to wszystko mogę, umiem i chcę całej tej niepewnej przyszłości. Jestem spokojna, bezpieczna i mam nadzieję, potrzebna i pomocna dla osób, od których kiedyś to ja otrzymałam tak wielkie wsparcie.